piątek, 5 października 2012

So...Let's start.

,,Ale cudownie! Wyjeżdżam do L.A!
Boże mój...Co ja pierdole. Słowo "cudownie" do mnie w ogóle nie pasuje. Roksana, ogarnij się, ogarnij!''
Powtarzałam sobie cały poranek przy piosence ,,Satisfaction'' Rolling Stones'ów. 
Jestem ciekawa co ja mam w tym L.A. do chuja robić. Tutaj jakoś żyje, bo kogoś tam znam (niestety w sumie) a w L.A.? 
Chyba na głowe upadłam.....Moja mama z tym pomysłem uczyniła mnie najszczęśliwszą osobą na świecie. Mam nadzieję, że w końcu jakoś ogarne to moje marne życie i zacznę troche funkcjonować jak normalny człowiek. Eh, jakież to desperackie.
Pakowałam swoje ciuchy do ogromnych dwóch walizek oczywiście słuchając przy tym Led Zeppelin - Kashmir. Moja mama łaziła w tą i wew tą gadając o jakiś głupotach, bo kupuje mi osobne mieszkanie i czy na pewno sobie poradzę i czy wszystko wzięłam bla, bla, bla. Jeszcze piękniej by było gdybym ja jeszcze tego słuchała. Jest bardzo kochaną istotą, no ale przecież nie pierwszy raz będę mieszkać sama. Przecież gdy mój ojciec umarł, a ona jeszcze nie wiedziała o moim istnieniu to nie chciałam nikogo widzieć i siedziałam przez trzy miesiące w domu z taką depresją, że najgorszy samobójca sobie tego nie wyobraża. Teraz jakoś się ogarnęłam, ale mama i tak załatwiła mi nowego psychologa w Los Angeles...I to jest jedyny minus! Nienawidzę tam chodzić, żebym musiała mu opowiadać jak to mi źle, czy mi już lepiej, a on prawi te swoje wywody na temat depresji, dojrzewania i takich dupereli w ogóle nie wiedząc o co mi tak naprawdę do cholery chodzi. Chyba przeżyje codziennie jedną godzinę zmarnowanego czasu? W sumie nie zmarnowanego, jestem zwolniona ze szkoły przez następne dwa tygodnie, bo uważają że mój stan psychiczny jest zbyt niski (whatever) a do końca roku jestem zwolniona z WF-u. 
-Słuchaj, jeśli nie chcesz lub nie dasz rady, po prostu powiedz. Tylko słowo i wszystko odwołujemy...
-Mamo, prosze cie. Jak jeszcze raz mnie o to spytasz, to jak boga kocham dostaniesz z glana.
-Ale ty nie kochasz boga...
-Dobra, mamo, więc proszę cię abyś była cicho, pasuje?
-Dobrze, dobrze...-I nareszcie wyszła.
Czułam się tak like a boss jak udało mi się ją w końcu zamknąć...Serio, ona nie przestaje gadać, a moja psychika czasem też tego nie wytrzymuje.  Czasem potrafi mi pierdolić o tym, jakie to straszne, że śmietnik stoi tak chamsko pod drzwiami sąsiada i jak strasznie musi tam śmierdzieć...Kto by to wytrzymał?! No chyba, że jesteś moją matką lub kimś nieziemsko silny psychicznie...
Wyszłam z pokoju, rozejrzałam się i usłyszałam z dołu jak moja rodzicielka z kimś rozmawia, ale przez  telefon, bo słyszałam tylko jej głos. Najprawdopodobniej gadała  z tą swoją beznadziejną "przyjaciółeczką". Ja pierdziele, między innymi przez nią przestałam wierzyć w ludzkość, serio.
Ruszyłam w stronę schodów prowadzących do salonu i.......SRU! Roksana leży! No ale kto by się domyślił?! Leżałam sobie na tej podłodze, nie mogąc się podnieść, bo jakimś magicznym sposobem obydwie walizki znalazły się na moich plecach, a moja ukochana, najukochańsza mamusia stała ze słuchawką od telefonu w ręce, patrząc na mnie dostawając śmiechoduszu. Ehh...No serio, kurwa, z kim ja żyję.
-Mamo do cholery! Teraz zamierzasz tak stać i się ze mnie ryć?!
-Tak..-odpowiedziała śmiejąc się jeszcze bardziej.
Gdy próbowałam się podnieść prawie się zakrztusiła...Gdy wstałam i spojrzałam na śmiejącą się mame, zaczęłam się śmiać razem z nią (moja matka ma bardzo zaraźliwy śmiech) i tak stałyśmy dobre 15 minut śmiejąc się z nie wiadomo czego. Czułam się trochę jakbym coś ćpała lub co najmniej wypiła o dwie butelki Daniels'a za dużo. Przrwało nam trąbienie taksówki, którą mama zamówiła półtorej godziny wcześniej. Uspokoiłyśmy się i biegiem po wszystko co zabierałyśmy. Wybiegłyśmy z domu, a taksówkarz jarał fajeczke opierając się o samochód. Gdy nas zauważył otworzył bagażnik uśmiechając się do mojej mamy, co odwdzięczyła, a ja tylko przewróciłam oczami. Wlazłam do tyłu taksówki z gitarą, a moja mamuśka oczywiście z przodu obok taksówkarza , bo przystojny, co nie i trzeba poflirtować.
Gdy oni tam sobie rozmawiali, ja wyciągnęłam gitare i zaczęłam sobie grać...
Dojechaliśmy na lotnisko, Pan, który okazał się mieć na imię Paweł zaniósł walizki mojej mamy do samolotu, no ale moich to już nie! Co za cham.
Poradziłam sobie jakoś ze swoimi rzeczami i weszłam do samolotu, kładąc walizki na podłodze i zaczęłam sobie grać na gitarze i moja mama próbowała coś zaśpiewać, ale zawsze ją uciszałam, bo (co zapewne odziedziczyłam po niej) nie umiała śpiewać kompletnie.
Tak nam właśnie minął lot.
Gdy siedziałam sobie w domu, a moja rodzicielka układała mi wszystko w szafach, bo sobie tak wymyśliła, bo przecież sama bym nie dała rady tylko włożyłabym byle jak i miałabym bałagan (co było prawdą) ale wiedziałabym bynajmniej gdzie co jest, whatever. Nie chciało mi się siedzieć w domu więc wzięłam gitare i ruszyłam do jakiegoś parku. Wcześniej wlazłam jeszcze do sklepu po jakieś fajki i piwo, bo przez tego taksówkarza chciało mi się palić.
Najbliższy park był dwie ulice dalej co odkryłam po szlajaniu się bez celu po ulicy. Wybrałam ławke w najbardziej odludnionym miejscu, ale przedtem usłyszałam dźwięk. To był dźwięk gitary. Tak, to na pewno był dźwięk gitary. Włożyłam paczke fajek do kieszeni mojej czarnej, skórzanej kurtki i podeszłam trochę bliżej otwierając puszke piwa. Gdy spojrzałam na ławke zobaczyłam tylko czarne loki, glany, gryf od gitary i dym papierosa nad jego głową. Zupełnie ignorując fakt, że tam k t o ś siedzi usiadłam na ławce, odłożyłam piwo na bok i wyjęłam jedną fajke z paczki, którą próbowałam zapalić moją seksiastą zapalniczką z krówką, no ale ja sierota oczywiście ją upuściłam, a gdy już zaczęłam jej poszukiwać pod ławką, zdeptałam ją moim pięknym glanem, a z moich ust wydobyło się piękne i poetycke "kurwa!". Chłopak przestał grać i zobaczyłam kątem oka, że zaczyna grzebać w kieszeni swojej kurtki. Po chwili w buzi miałam zapaloną już fajke i przed oczami jego ręke w której trzymał zapalniczkę.
-Wiesz...Następnym razem dobrze by było jakbyś miała jakieś zapałki, albo przynajmniej zapasową zapalniczke...-powiedział chowając swoje cudeńko, które uratowało mi życie, a mianowicie zapalniczke.
-Myślisz, że tego też bym nie wywaliła i nie zdeptała?-zaciągnęłam się gdy on się zaśmiał, a ja nie rozumiałam co śmiesznego było w tym co przed chwilą powiedziałam...
-Nie wiem...Miejmy nadzieje że nie, co nie?
-Co nie.
-A tak w ogóle jestem Slash...-podał mi dłoń, którą uścisnęłam.
-Hmmm....To chyba nie jest imie, co?-puściłam jego dłoń.
-Nie wiem. Widzisz, jakbyś była taka zajebista jak ja też byś miała takie imię.
-Widzę, że niskiej samooceny to ty nie masz.
-Phy, ja jestem bardzo skromny.
-Właśnie widzę.
-Cieszę się, że widzisz, ale może moja piękna towarzyszko zdradzisz mi swoje imię?
-Ano tak. Roksana, ale nie nazywaj mnie piękną...-Serio, nie lubiłam jak ktoś tak na mnie mówił, bo wcale nie uważałam, żebym była jakaś ładna, a co dopiero piękna...
-Będe!
-Nie.
-Grozisz mi?
-Może...
*
W  końcu napisałam! Wielbcie mnie!  Boże mój...Mam nadzieję, że nie spieprzyłam na samym początku...
Ona jest IDEALNA.
/Przepraszam z błędy, jakby co. Spieprzyłam klawiature.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz